Wojtek się obuł.
— Ka idzies? — spytał go baca.
— Hań.
— Waruj się! — przestrzegał baca.
— Nie starojcie się. Na rano bedem.
— Boze cię prowodz.
— Z Pane Boge.
Podali sobie ręce.
Wojtek wziął ciupagę i wyszedł z szałasu.
Dwa olbrzymie czarne Hajacki dźwignęły się z ławki i kiwnęli bacy głowami.
— Idziecie ś nim?
Skinęli potakująco.
— Jako fcecie.
Niemowy wyszli z szałasu, zabierając powcinane w ścianę ciupagi.
— Na kigoś dyaska mu to pedzioł? — zwrócił się baca ku Jakóbkowi.
— Jakzek ni miał pedzieć, kiek słisoł, jak ślubowała, co tońcyć nie bedzie? Jesce jom nobarzyj pytał skrony tego Wałęcoka.
— Hej, bedzie hań mąt! — rzekł baca półgłosem, i wygarnąwszy zapieczoną fajkę z węglików, począł z niej pykać i pogrążył się w zadumę.
Wojtek gnał, aż mu piarg z pod nóg fyrczał. Przeleciał polanę, przeleciał las, nie słyszał Hajac-
Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu. T. 1.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.