ków za sobą, dopiero ich na gościńcu usłyszał. Ale się nawet nie obejrzał: gnał dalej.
Dopadł wsi, wartko ku karczmie, spojrzał oknem: tańczy Wałęcak dookoła, a Kasia mu boczkuje.
Wałęcak właśnie przystanął przed muzyką i śpiewa:
»Kiebyś ty tak za mnom, jako jo za tobom,
Bylibymy, Kasiu, kazdom nockę z sobom!»
A stary Bartłomiej Huciański, bardzo wesoły chłop, dośpiewuje mu z kąta:
E dy ona ino lewdwie temu rada,
Coby to słonecko nie świtało nigda!
A wszyscy w śmiech.
Wszedł Wojtek do sieni, z sieni we drzwi. Dwaj Hajacki za nim do sieni.
Trąca go ktoś.
— Jak się mos, Wojtuś?
Obejrzał się: Florek Francuz, niemłody, chuderlawy, mały, brzydki, bogaty chłop, który się ogromnie w Kasi kochał, a nie mając żadnych danych na rywalizacyę z Wałęcakiem, albo Wojtkiem Chrońcem, roznienawidził Wałęcaka. Kie ni móg on, niek jom biere Wojtek!
— Witojcie — powiada Wojtek.
— Is, co się hań dzieje!?
— Zje cozby się miało dziać?
— Kaśka tońcy z Wałęcoke.