Ni ztąd ni zowąd rozrzewnił się Michał Łojas Kośla. Obejmuje pień drzewa ramionami, przyciska usta do kory i powiada: Moje drzewo kohane! Unieś ze mię téz by na kwilę, niekze się ta juz pote i urwiem. My tak, jak bracia. Na tobie bije śniég, dysc, bodaś wto o cię uwadzi, pierun, kie fce, strzeli do tobie, wiater tobom huzio, marne twoje zywobycie, jako i moje. Moje drzewo kohane! tak se haw będziemy wroz bidzili. Ino ty ku górze wiérhowce, jo se zaś ku ziemie piętami. A cobyś mie nie strzepnon, jaz dojńdem. To ta nie bedzie długo trwało, bo to, wis wej, cłowiek nie drzewo. Mało mu trza. Kiela to bedzie kole tobie robota, kim cię zetnom! Tu trza siekiéry, tu trza piły, tu trza hłopów, wto wi nie jakiego sprzętu, a przi cłowiekowi to ta nie wielo. Pasek z portek — doś! Przyndzie boginka, dziwozona, bedzie się pytała: Zje coz to wisi? Cy zaś nie spyrka świńska, abo nie sadło, cybyk se zaś nie uciena końdecek dzieciom? To ty jéj powidz: Uhyl ze ten copeckę cyrwonom z głowy, mojaś ty, bo to wisi nie spyrka, ani nie sadło, ino cłowiek krzcony i pobozny, Mijał Bulcyk Howaniec Łojas Kośla z Kośnego Homru, z dziada pradziada gazda.
I zadzierżgnął sobie pasek na gardło.