tobyk Cię ta telo nie nukał, ale kie mozes, to mozes, uróbze, bo tu przecie nie idzie o nic, ino o scęście. Amen.
Upłynął tydzień, nie dowiedział się Franek Seliga, aby się serce w panu Walewskim odmieniło.
Idzie trzeci raz ku kapliczce, klęka, zdejmuje kapelusz i mówi: Panie Boze, kiebyk ku Tobie z próźnemi rencami sed, to hej, ale dyjek Ci przecie prziobiecoł i dotrzimiem, ino się haw robota w jesieni skońcy. Nie trza długo cekać. Wiemy juz o jednym zydku przi Popradzie, w harendzie. Pytom Cię barz piknie i zaś Ci jesce tydzień przicyniem, ale nie śpasuj, bo se mnom śpasów niéma. Amen.
Wyczekał się Franek; nic.
Idzie tedy czwarty raz ku kaplicy, zdejmuje kapelusz, ale już nie klęka i mówi: Panie Boze! Coześ tak na uwziętego se mnom?! Nie bedem Cię juz pytoł więcyl, bo widze: darmo. Wadził się tyz s Tobom nie bede, boś na niebie, wysoko, a jo nie oreł.
Ale Ci nic nie okfiarujem, a jesce Ci na despet zrobiem, kieś taki nieusłuhany. Kie na uwziętego między nami, to jo ta tyz cosi kajsi worcem!
Ułożył kopczyk z kamieni, wyspinał się, podważył ciupagą daszek i strącił go z kapliczki na ziemię.