ramiona, twarz. Zrobiło jej się cieplej — duszno — — po chwili począł ją morzyć jakby sen.
— Usnem — pomyślała.
Wtem świat się cały pogrążył w noc, z pod Pośredniej i Skrajnej turni z przerażającem wyciem wicher śmignął chmurami ostrych, bolesnych kawałków lodu i walił w przestrzeń olbrzymie płaty śniegu, rozbijając je, że się rozlatywały jak pióra głuszca, porwanego przez orła. Koło Hanki utworzył się wir śniegowy, to ją odmiatało do pasa, to zasypywało po ramiona, po usta, a ciepła krew poczęła jej się sączyć z twarzy i szyi, ciętych lodem.
— Śmierzć! — błysło jej w głowie i pochwycił ją taki strach, że się chciała porwać na nogi, wstać, uciekać!
— Dołu! dołu! Do wsi! Do ludzi...
Uciekała od nich, hen, precz, chciała się zapodziać, zatracić, ale nie myślała o śmierci — szła i szła, aby dalej od światu iść, bez wiedzy, a tylko z okrutnym bólem w sercu...
— Dołu! Dołu! Do ludzi!...
Ale ciało nie mogło się już podnieść; z trudem, z ostatnim wysiłkiem próbowała się Hanka podźwignąć, ale napróżno.
I jęk strachu, rozpaczy, obłąkanego prze-
Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T.3.djvu/108
Ta strona została skorygowana.