Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T.3.djvu/114

Ta strona została skorygowana.

ły, nierade go widziały skroś tej złości dla matki najwięcej, drugie, że i on sam bardzo do tego nie ciągnął. Ino se chciał kucharkę wziąć, coby go oprała i jeść ugotowiła. I upatrzył se taką jedną i ona się zgodziła, ale se wtedy pomyślał: Po co mi teraz matka w chałupie? Na sto dyabłów! Stara jest, ledwie łazi, ledwie robi. Kaśka zrobi wszystko, jesce nie telo lepiej, a i wygodę będę z nią miał. Po co mam darmozjada żywić? Wyzenem matkę do pola, niek ta idzie, ka kce!
Jaki Sobek, taka Kaśka. I ona mu też mówiła: wyzeń matcysko, wyzeń matcysko... Co ci ś niej?! Ino zre! — Bo chciała być sama ino w chałupie ze Sobkiem, żeby jej nikt inny nie gawędził po izbie, a co naganobi, żeby tylko jej było. W jednę noc, w zimie to było, przed Gody, Sobek nie lega na pościel nic, tylko siedzi na ławie. Matka se upościelała, jako ta mogła, na ziemi pod piecem, bo tylko jedna pościel w chałupie była i na niej Sobek spawał; leży cichutko, a modli się, bo widzi — kaganiec się świecił — że Sobek zły. Coz bedzie, coz bedzie?... szepce sobie w duszy, bo gorszy jeszcze był teraz, niźli przedtem.
Wtem Sobek mówi z ławy:
— Matka! wstaj!