Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T.3.djvu/117

Ta strona została skorygowana.

— Idziecie po wodę? Nie?!
— Sobuś!
— Jo wiem, zek Sobek i jako mie wołajom! — wrzasnął Sobek — Nie potrzebujecie mi syćko przybacować! A kie sie wom posługować nie kce, to do pola!
— Sobuś!...
— Do pola, mówiem! Mnie tu takik łachmandów nie trza, co śnik nijakiej wygody niema. Przidzie Kaśka od Kurosa to bedzie. A wy się biercie z izby, prec!
— Sobuś, déj noc, zimno...
— Do pola!
— Umarznem...
— Ciepliście, kie we wodzie klęcycie...
— Dziecko moje! Wykarmiłak cie...
— Ba!
— temi piersiami —
— A jakiemiście kcieli?! Do pola!
— To mnie jus tak wyganias?
— Tak!
— A jutro mi przyńść podzwolis?
— Nigda! Przidzie Kaśka! Darmozjadów mi nie trza.
— To sie jus mom we świecie stracić?
— Strać sie matka, ka kces! Hoćby w g.....!
Objęła mu nogi rękami i usta do kolan przy-