Tak i Maciek.
I nie miał on użalić się komu, co zawsze ulgę przynosi. Jedno, że nie miał baby, ani dzieci, drugie, że i pies, Śpiewak, zdechł był już ze starości dawno. Ten pies, Śpiewak, który z nim razem dwanaście lat owce pasał, jeszcze je ze Staszkiem Cudzikowego Jantka pasł rok, ale potem już i on łazić nie mógł, bo mu władzę w zadnich nogach odejmować poczęło. Odwiódł tedy Cudzik psa do Maćka i tam jeszcze dwa lata, do piętnastu lat życia, pies przebywał. I patrzał on na Maćka, przy nogach mu leżąc, zamgławionemi oczyma, a Maciek fajkę palił, na ławie siedział i mówił.
Mówił rozmaicie, a czasem nad psem płakał.
Ludzie się i śmiali temu, i litowali, a często umyślnie słuchać podchodzili.
— Is, is, Maciek ze pse gada...
— Pockoj, cy mu tys pies nie odpowie...
Ale pies nie odpowiadał, tylko słuchał, jak Maciek prawił czasem, i prawił...
— Śpiewok, bacys, kie my na upłazie wysy Zielonej Skały zamiérkli z owcami? Ej, wtej béło! Jorka się zabiła... Nie daj Panie Boze zejść, telo sie ciemno zrobiło...
Śpiewak, kie to béło, co cie wilk przysiad? Jakosi ku końcu Mihalskiego miesiąca,
Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T.3.djvu/127
Ta strona została skorygowana.