Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T.3.djvu/134

Ta strona została skorygowana.

godziny pobiła, a świątobliwe były bardzo. I leciał anioł niosący we worku z takiego płótna, co się z tej pajęczyny, co się na trawie jesienią o świcie ściele, samo uprzędzie, bo takie jest anielskie płótno, ode wsi modlitwę sierocą do nieba, a unieskorzył, bo się ta sierota długo modliła. Leci, a tu widzi sześćdziesiąt białych duszyczek, jak czekają, żeby je aniołowie do nieba zabrali, — cały kerdel, jak owiec. Je — myśli janioł — coz haw majom biedarstwa marznąć — zima była — a cekać, jo ig haw zaweznem do nieba. Ino w co, bo choć ta o worek w kastorze by nie béło biédy, ale duse bodaś w jakim nie poniesie. Ale béła na kaplicy chorongiew z Matkom Boskom, pilno janioł sjon ten chorongiew z dahu, związał, jako ta móg na prędkości, powsypał duse weń, zaruciéł bez drugie ramie i leci. Jak leci, tak leci, przileciał ku Tatrom. Tu sie z telim brzemieniem cięzko dźwignąć, bo i tyk dus było przecie kiela i ta sierota płakała, kie sie modliła, a te łzy były cięzkie, jak ołów — a tu noc i miesiąc sie prawie krył za wirchy i hmury sły ciemne, śniegowe. Coz bedem robił? — gwarzy janioł sam do sobie. — Nocował w górak nie bedem, bo zimno i kurniawa idzie — źle. Jak zaś bedem leciał pomału, zamiérknem do znaku i zabłądzem po ćmie, bo to góry wielgie i stra-