Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T.3.djvu/135

Ta strona została skorygowana.

sne. Siejdze pote ka pod skałom, kim sie ta zrobi zracno ku raniu, a jesce byk móg i zdrzymnąć, to sie mi wtory worek tulnie do doliny, Ale kiebyk — pado — jedno ostawiéł, toz to mi zlekce na ramieniu, to polecem wartko, a kiebyk ino góry minon, oho! tok jus hłop! Sowam ka pod wantom, to se zaś jutro wezne. Ale co tu ostawić? Cy duse tyk umarłyk mnisecek, cy ty modlitwy sieroce? Ostawiem duse? Cy se niebedom markocić, ze ik zaroz do nieba nie niesem? Ostawiem modlitwy? Cy zaś nie przydzie dyaboł, bo on ta wse cujny, cy mi pote nie ozwiąze worka i nie ozpiere tyk paciorków po dolinie, jak perły — i zbiéraj ze ig pote dwa dni, abo i trzi, a modlitwy sierocej nie zahubis ani jednej i syćko Panu Bogu odnieść trza w porzondku. To święto rzec!
Sculgnon palicami, bo kłopot! Ale se ozmyśluje i namyślał tak: Je dy ta duse jako duse. Jeden dzień wiecności mniéj, to tak, jak nic. A kiebyk sierocéj modlitwy pilno Panu Bogu nie doniós, On jom ta, hoć i noc, by kielo telo z hrubsa zaroz w kancelaryji osprzepatrzuje, jedno, ze hań gwiazdy za hmurami bedom świécić, drugie, ze ta jus nierad tęgo śpi, bo stary, a téj haw jak Pan Bóg nie zratuje, to tys na ozaist niwto iny. A ze zgryzionego serca ta modlitwa,