One zaś nie widziały go, tylko tańczyły kołem.
I nagle stara matura ogarnęła Maćka Scyrbularza. Był i on tancerz za młodu, rad się nosił, a za dziewką, co mu boczkowała, jak kogut naokoło po izbie dreptał, przytupując, ręką w ziemię plaskając... Razem z chodzeniem po górach, skończył się i taniec. Eh! A to było! Jak muzykę usłyszał, to nogi same skakały pod nim! A potem, jak muzykę usłyszał, to mu się gardło ściskało, bo nie sposób było ani dwa razy podskoczyć.
A tu co się natańczył w tych Pięciu Stawach!
Oczy stały mu się tak bystre, że widział nieledwie każdy kamień na uboczach po Wołoszynie. Wszędzie tam po tych uboczach tańcowały przy owcach jego lekkie kierpce. Tańcowały przy muzyce i bez muzyki, przy piszczałce, albo oktawkach, albo i bez. Tańcował pod Opalonem, tańcował pod Krzyżnem, pod Walentkową, pod Liptowskiemi Murami, nad Stawem Pod Kołem, na Śpiglasowych Perciach... Jak gwizdnął po juhasku, to dolina jękła...
„Sto se jedna, sto se dwie,
stoi baca u jedle,
bo mu owiec chybiło,
zamirków sie zwysyło!“...