cą, a kiedy się wspiął na zadnie łapy, wyglądał jak drzewo. Najstraszliwszy był ze wszystkich.
On też pierwszy ubił wołu osiadłym na polanie juhasom. Ubił go w biały dzień, zabłąkanego daleko w kosodrzewinach, a uderzył tak potężnie, że wół od jednego zamachu za łeb padł martwy z przetrąconym rdzeniem, nie zdążył nawet ryknąć i zguby jego nawet nie dostrzeżono na razie. Dopiero zlatujące się na ścierwo orły, sępy, jastrzębie, sokoły i sowy rozliczne, sprowadziły juhasów, którzy znaleźli już tylko kości.
Ośmielony napadł na innego wołu, w stadzie. Stado pierzchło w przestrachu, nadbiegły jednak z ujadaniem psy, za nimi z krzykiem z ciupagami w rękach wolarze. Niedźwiedź rozdarł najśmielszego psa, rzucił głazem ku ludziom, ale uciekł.
Od tego czasu zaczęła się walka, bo i inne niedźwiedzie podchodziły pod woły, lub napadały owce. Nocami zwłaszcza i psy i juhasi pilnować musieli, bo rysie skradały się gęstwiną, a wilki wyły dookoła, odpowiadając zaciekającym się od szczekania owczarkom. W powietrzu z ptakiem drapieżnym, na ziemi z drapieżnym zwierzem rozpoczęła się walka na zabój. Ale juhasi poznali już, że największe szkody, naj-
Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T.3.djvu/21
Ta strona została skorygowana.