Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T.3.djvu/22

Ta strona została skorygowana.

śmielsze napady wykonywa ten wielki niedźwiedź z siwą okową na karku, „on“.
Jego zaś wściekłość brała na psy i ludzi. Nieraz cały szereg dni przeszedł, że nie dało się ani jednego wołu zwalić, ani jednej owcy porwać. Przypadł niespodziany wczesny śnieg jesienny, tak gruby, że pokrył krzaki drugich borówek i bruśnic, obłamał i zasypał czerwone gałęzie skorusz, trawy pogrzebał — nastał głód. Większość juhasów z wołami i częścią owiec zeszła do wsi, obiecując sobie powrócić, gdy śnieg staje; zostało tylko paru ze stadem owiec, które zamknięte w koszarze żywiono nakoszonem za lata sianem. Przy nich były tylko dwa psy.
W noc ciemną i mroźną, pełną wichru ze śniegiem, wypadł „on“, jak burza z chmur, z pomroków leśnych, runął, jak lawina, urwana w upłazie, na polanę i gnał, jak potok z przewzbranego deszczem jeziora ku koszarowi. Wybiegły naprzeciw niego psy, ale nie zważał na nie, a one też tylko z daleka ujadały. Jednym susem przesadził płot koszara i gruchnął na zbite w kupę, rozpaczliwie beczące owce.
Prędzej, niż pomyśleć można, bił i ciskał na kupę. Nie pił krwi, nie pochłaniał mięsa, tylko bił i bił, grzmotał łapami i ciskał poza sie-