czące lasy znowu były jego niepodzielnem księstwem. Posępny, kolosalny uginał barami konary przekraczając potworne zbutwiałe kłody, albo płynął wśród jesiennych wybujałych traw, czerniąc się wśród nich grzbietem, jak ciężko ładowna łódź na ruchomej fali. Wędrówki jego napełniała słodka pamięć klęsk, które zadał, zwycięztwa i pogromu. Królestwo jego, od wieków przez przodków mu przekazane, znowu stało się wyłączną jego własnością. I uderzył, jak skała w szczytach urwana na wściekłego tura, który się z nizinnych borów popod Krzywań przybłąkał. Ujrzał go tur zbiegającego w dół między wielkiemi, staremi, rzadko rosnącemi smrekami, pochylił łeb o strasznem czole i bodących rogach, zaryczał krótko, gardłowo i rozstawił szeroko przednie nogi, zapierając się zadniemi w grunt. Tak stanął do mostu, na który kra uderza, podobny. Atoli szybciej, niż złamany wichrem smrek na ziemię się wali, runął nań niedźwiedź i łapą w kark go uderzył. Bluznęła krew bystro, jak z otworu źródła, na którym kamień ciężki leżący jeleń w pędzie racicą strąci. Potworny bek wyrwał się z gardzieli zwierza i równie, jak dwie lawiny głazów z dwóch przeciwnych skał lecące zetrą się z sobą w kotlinie, kamienie spiętrzą się w mury, a huk wypełni
Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T.3.djvu/25
Ta strona została skorygowana.