Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T.3.djvu/27

Ta strona została skorygowana.

skrzydłami w błękitnem powietrzu, czatując na siedmiobarwne, długodzióbe motyle skalne.
Nadeszła zima, a z nią zimowy sen. „On“ spał pod wykrotem kędyś w Hlińskiej Dolinie, ale ludzie radzili o „nim“. Bo żal im było nie powracać na traworodną Ciemno smreczyńską polanę, a przytem nurtowała ich serca chęć krwawej zemsty. I gdy wiosna nadeszła, kilkunastu ludzi, dobrze zbrojnych w łuki, noże i topory, z łopatami w ręku i z zębatemi żelazami, zaopatrzonemi w grube łańcuchy, ruszyło wyciętą percią w góry.
Ujrzał ich obudzony już niedźwiedź i znowu chęć w nim zawrzała rzucić się na nich i rozmieść ich po lesie i znowu jakaś trwoga popchnęła go wstecz, w gęstwinę. A jednak czuł, że cienkiej skoruszyny łatwiej nie łamie, kiedy ją chyli, aby owoce jej pożreć, niż zmiażdżyłby każdego z tych ludzi. I już, już porywała go żądza krwi runąć ku nim i powstrzymywał go jakiś niepojęty lęk. Ha! gdyby który zbliżył się ku niemu, gdyby natarł na niego... Podarty w sztuki okrwawiłby kosodrzewinę... Oko w oko spojrzeć człowiekowi, zblizka, tuż, tuż, to była najnienawistniejsza chęć „jego“, najpełniejsza dyszącej krwią zajadłości. Ale natrzeć nie śmiał, czuł jakąś siłę obcą, nieznaną, niepojętą w czło-