dolinie i natychmiast ludzie wyszli z szałasu z łukami, toporami i maczugami w ręku i ostrożnie, powoli, z ujadającemi psami przed sobą, poczęli podchodzić w górę. I stanęli w zdumieniu, albowiem ujrzeli „jego“, bo go poznali po rozmiarach i siwej okowie na szyi, może na jakich ośm wysokości ludzkich z żelazem, łańcuchem i klotem między konarami potężnego smreka, gdzie z bólu, rozpaczy i wściekłości szalony wylazł, naokół zaś powyrywane z korzeniami drzewka, pokruszone, podruzgotane, potrzaskane pazurami i zębami gałęzie, pomiażdżone krzaki kosodrzewu, powydzierane z ziemi głazy, ciężkie, jak młyńskie kamienie.
Stali i patrzyli zdumieni, nie śmiejąc się zbliżyć.
— „On“...
— „On“...
Wtem jeden pochylił się, podjął kamień, napiął procę i puścił cięciwę. Wnet uczynił to drugi, a inni naciągnęli trzymane w gotowości łuki. Grad strzał i kamieni począł bić w konary, w pień i w niedźwiedzia. Wówczas runął on na dół, aby rzucić się na ludzi, runął krwawy, pokaleczony, z tkwiącemi w ciele kilku pociskami. I poskoczył ku czeredzie napastników. Cofnęły się naprzód psy, zaskomlawszy i pierzchły,
Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T.3.djvu/30
Ta strona została skorygowana.