a wraz cofnęli się gwałtownie ludzie. Pozostał tylko jeden wysoki i szeroki w barach Góral, ze szpikulcem żelaznym nasadzonym na grubem drzewcu bukowem. Ten stał, wsparłszy trzon o głaz i nastawiwszy ostrze.
Wlekąc żelaza w podrzutach przypadł ku niemu „on“, a gdy już był na kilka kroków, wspiął się, aby łapą przednią w głowę uderzyć i nabił się na nastawione ostrze piersiami.
I wtenczas zblizka pojrzał w oczy człowieka. Wtem topór ciśnięty przez jednego z juhasów zawarczał w powietrzu i wciął mu się w czaszkę za uszami. Zaraz drugi ugodził go w kark, trzeci w jedną z łap przednich. Także rzucane z ręki kamienie poczęły grzmocić mu w ciało. I zwalił się na bok z ostrzem w piersiach, łamiąc drzewce ciężarem upadku.
Człowiek uskoczył, natomiast nadbiegły psy i za nimi ludzie. Dwa rozżarte kundysy wyzionęły życie z głuchym przeraźliwym jękiem pod „jego“ paszczą Strzały jednak, siekiery, maczugi, kamienie, ciskane z coraz bliższa, wytoczyły zeń tyle krwi, że stało mu się ciemno w ślepiach i bezwład opanował mu członki. Widział tylko, jak przez mgłę, posuwającego się ku niemu owego wysokiego, szerokiego w barach Górala, który mu spisę pod pierś podstawił i uczuł
Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T.3.djvu/31
Ta strona została skorygowana.