— Eć! — krzyknął opat. — Poszli tam ojcowie Paweł i Jakób i niewrócili więcej, niewierny nawet, Panie świeć nad ich duszą, gdzie ich ciała niepogrzebane leżą? Wilki ich zjadły, albo łotrowie zabili. A może i śmierć męczeńską ponieśli i ztądby chwała na zakon spadła. Już nam i tak Dominikanie przyganiają, że mało świętych produkujemy. I kogóż byś ty tam nawracać chciał? Tych zbójów góralskich, pośród których ledwie wytrwać możemy?! Powiedzieć niema co: zwierzyna jest, sarny, zające, jelenie, grzyb, ryba, jagoda jest, kuna na futro, jaja czajcze na post, jest, jest, — ale niech tu dyabeł nawraca! Ostać się trudno. Złodziej na złodzieju złodziejem pogania. Dobrze tyle, że się na klasztor nie śmieją porwać. Na świętą Kunegundę i świętego Remigiusza Patrona! Boskiej opatrzności kościół, a klasztor sowom i kawkom zostawić! Szczyrzyc piękne miejsce...
— O nie godzi się tak, nie godzi się tak, ojcze wielebny! Im cięższa służba, tem większa zasługa! Pozwólcie mi, ojcze wielebny, iść, ja czuję, że mię głos pański woła, i że się we mnie duch dźwiga.
I opat mu pozwolił wreszcie. Nie śmiał się głosowi Pańskiemu sprzeciwiać, ale się uspra-
Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T.3.djvu/36
Ta strona została skorygowana.