obugarść wilgotnych koszulek — i nim pomyślał, rozciągać je zaczął.
Serce mu biło i ręce mu drżały, a w uszach dzwoniło: noc miłości, święta noc...
— A ta, wiés, ta kosulka, co mo takom korunecke koło syi, to na święto, na zielne... Takom kosulecke to jino ta mo przywilejom oblec, co je jest panna.
— Toś ty panna? — wydarło się zakonniczkowi z piersi.
— Ba jakoz? Panna!
— I na tę świętą noc, noc miłości tę koszulkę uprałaś?
— I piérsy roz. Prządłak na nie płótno i usyłak sama. Bo tak ma być. Kie pietnoście lot dziéwcęciu minie, wte jej takom kosulke dajom syć i wyprać. Przódziej nie.
— To ci dopiero piętnaście minęło?
— W lecie. Be niedługo na siedemnasty.
— I pannaś?
— Je coz sie tak cudujes? Dyjeś ta i ty moze jesce panic, hoćjeś ta jus i byciar nie od wcorańsa.
Gorąco się zakonniczkowi zrobiło, a wielkie szafirowe, pełne światła i iskier orczy Rosicki patrzyły weń ze śmiałym, naiwnym, pytającym uśmiechem.
Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T.3.djvu/46
Ta strona została skorygowana.