Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T.3.djvu/47

Ta strona została skorygowana.

— No, poozciągali my piéknie. Słonko dogrzywo straśnie. Podźmy ka do cienia legnąć.
Stanął zakonnik, wyprostował się.
— Hybaj! Legniemé hań pod tym jawore...
Poszedł. Coś go urzekło. Legł na trawie. A dziewczyna zaczęła się bawić jego skaplerzem, potem różańcem, zdjęła z niego jedno i drugie, a on się nie bronił nic, nic... Potem zaczęła się bawić jego kędzierzawą młodzieńczą brodą i miękkiemi ciemnemi włosami.
— Ładnyś — rzekła, a piersi jej się wzniosły.
— Ładnyś — powtórzyła.
I dwa silne, gibkie, sprężyste ramiona, otoczyły szyję ojca Augustyna.

∗                    ∗

Tymczasem niedługo Cystersi o opuszczeniu Ludzimierza pomyśleć musieli. Rabowano im trzody na paszy, podpalano stodoły. Jak złe duchy wypadali z lasów zbóje, łupili, grabili, szturmowali sam klasztor. Już nie tylko w noc, w biały jasny dzień napadali.
I raz, stojąc na murze klasztornym i patrząc, jak pasterzy rozpędzali napastnicy, zawołał opat: Wszelki duch Pana Boga chwali! Patrzcie no bracia! Widzicie tego smukłego chłopa tam, na przodzie?! W tym kożuchu, wełną