Ledwo tylko pierwsza żona Johyma Walczaka z za Młaki zamknęła oczy, zaraz on się za drugą obzierać począł, będąc chłopem nie starym i gospodarstwo mając hrube, które gaździny potrzebowało; i dzieci po nieboszce zostały, pięcioletnia Zosia i ośmioletni Jaś. Ale macocha, którą zkądś ze Skrzypnego wziął, dziewka młoda i łakoma, wszystko by była chciała dla córki, którą miała z jednym parobkiem ze swojej wsi, zagarnąć, i tak źle usposobiła do tych dzieci męża, że i całkiem dbać o nie przestał, majątek cały na żonę i jej potomstwo przepisał i tylko tego im wydrzeć nie zdołała, co po matce zostało. Ale tego było dobrze jeszcze lepiej, niż ojcyzny, bo pierwszą żonę z okolicznej obory Walczak wziął, od Sobczaków, i to ojcowickę, więc jeszcze i tak bogaci byli niezmiernie.
Byłaby macocha i biła, ale kiedy raz złapała małą Zosię za warkoczyk i w buzię ją