uderzyła, a Zosia zaczęła płakać: Jaś sajtą z pod pieca tak macochę zdzielił przez rękę, że jej jak martwa opadła. Zawrzasła, porwała za puckę i rzuciła się ku Jasiowi, ale ten stał śmiało ze sajtą w ręku, nie ustąpił, a oczy mu się tak zjarzyły, że się przelękła naprawdę. Jak go nie zabijem — pomyślała — to on mnie... A jakby nie teraz, to jak dorośnie...
I nie śmiała go uderzyć, a Jaś do niej wtedy: Wiecie, jakbyście kie jesce tknęni Zosie, to wam syćkie zęby skałom wybijem, a wasom Jagnisie z kołyski wyjmiem i dom świni zjeść.
I od tego czasu iskrzyła się baba złością na dzieci, wymyślała, przezywała, ale bić nie śmiała; a więcej jeszcze nienawidziła Zosi, niż Jasia, za to że była ładniejsza od jej obu córek, tej z parobkiem i drugiej z Walczakiem.
A że dom Johyma z za Młaki stał obdalno ode wsi, Jaś i Zosia ze sobą tylko najwięcej byli i strasznie się to rodzeństwo kochało. Mało kto kiedy jedno bez drugiego widział. Jaś by się był dał za Zosię porąbać, a Zosia by się była dla Jasia we wodę cisła.
Tymczasem oni rośli i wyrośli. Jaś na parobka, a Zosia rosła za nim na dziewkę. Podani byli na siebie, jak ulał, i ładni, jak to we Walcackim rodzie: chłopy śmigłe, zgrabne, hardej
Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T.3.djvu/65
Ta strona została skorygowana.