postawy, noga prosta, stopa mała, tanecznicy pierwsi, a na twarzy przystojni, suchej urody; dziewki samo to, błękitnych dużych oczu i różanych ust, jak kwiat.
Pewnego razu, do karczmy na Ustupie, gdzie Jaś tańczył, wszedł Capek z Capkówki, z obcym chłopem, ogromnej postaci, z włosami dobrze niżej ramion spadającemi, z twarzą w bruzdy pooraną i szeroką rysą od topora przez prawe lico. W mig zrobiło im się miejsce za stołem; uchylił się każdy. Bo to byli dwaj słynni zbójnicy, Izydor Capek z Capkówki, po zbójecku zwany „Koziar“, i Maciek Nowobilski, sołtys z Białki, zwany pomiędzy zbójnikami „Prawo“, jakby na despet, a między ludźmi Krzesaty. Siedli za stół i kazali sobie dać gorzałki. Wypił „Prawo“ półkwaterek blaszany i obrócił na stole dnem do góry, ale jakoś żaden z siedzących za stołem tego samego nie uczynił. Odwrócił się Maciek z lekkim ruchem lekceważenia i wzrok jego padł na Jaśka Walczaka, który tańczył. A właśnie tańczył on hajduckiego i muzyka grała mu:
„W sirym polu,
w sirym polu,
stoi lipa zelena;