gwizduje na zębak, a Nowobilski przyśpiewuje tak, na takom załośliwom nute:
„Dolina, dolina, na dolinie owies,
jak sie mos źle wydać, to sie lepi powieś“.
A Mocarny s torbom, co moze cent wazyła, na plecak, tońcy po kamieńcu drobnego, a krew mu sie ciurecke leje z głowy, bo go ta wtorysi godnie zacion. Ino ze na ziem nie kapie, bo na torbie ostaje, to sie ta o to nie starał. Bo o to sło, coby ślaku nie dawać. Ale mu Capek zalał gorzałkom pote i to ustało.
I nie słabyś ty ku takim, co?
I opowiadał o owych ucztach u juhasów na hali, gdzie się całe barany w mleku w kotłach warzyły, a gorzałka lała strumieniami, owe tańce z juhaskami i noce miłości zapamiętałej — — i owe dzikie pustki, gdzie tygodniami nieraz leżeli koło ogniska, w niedostępnych borach, czas skracając śpiewem i opowieściami... A dokoła wolny świat — — nic, nic, tylko siła, odwaga, zręczność... Bóg nad nami, a ciupaga i piscolec w garzci... A haw, na dolinak, co? Orba, kośba, drwa z lasu woź — e!
— Bóg nad wami, ale dyaboł przi was — rzekła Zosia.
— Nie. Nowobilski pado tak:
Panu Bogu nie rzec zbójnikowi na zdradzie