był chory, nawet mszy miało niebyć tej niedzieli. Wówczas wzięła Zosia Jaśka za rękę, w kościele jeszcze prawie nikogo nie było, tylko kościelny go otwarł i poszedł do domu, powiedła przed ołtarz, uklękła z nim, i kazawszy mu złożyć ręce, jak do pacierza, sama je złożyła tak samo i mówiła, a on powtarzał za nią:
Jo — Jasiek Walcak — ślubujem Ci, Panie Boze, Ojce świata — Tobie, Panie Jezu — Synu — Tobie, Duhu Święty — a nowięcyl Tobie — Matko Boza — Maryjo Panno — co jus zbójował — dłuzy niebede — i odstompiem — towarzistwa ze zbójnikami — dziś i na wiecne — casy. Ty zaś — Maryjo, Matko Boza — ozwiąz przisiengę — cok jom słozył — przed piscolce — na wierność towarzisom — i posłuseństwo charnasiowi. — I przebac mi — grzyhy moje — i zbaw duse mojom — na wieki wieków. — Jamen.
Pomodliła się Zosia gorąco, Jasiek tam też, co wiedział, to pedział, dukata on, talara ona kościelnemu na ofiarę dali i poszli.
Nie mówili przez drogę nic i nic nie jedli, choć dużo więcej, niż dwie mile tam i znowu z powrotem wierchami i dolinami pomiędzy nie biegli. Zosia się modliła, a Jasiek ze zwieszoną głową obok niej szedł.
Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T.3.djvu/86
Ta strona została skorygowana.