Szła Hanka, co ją nazywali „po Faktorce“, albo „Faktorcyna“, że to po Faktorowego Jaśka Wikcie sierota została, przez Skupniów Upłaz, a wiater taki dął, że sie widziało, że ją zruci do doliny, w Olcysko. Zimno było, że choć i serdak miała jaki taki i chustkę na nim nie najgorszą; po każdej kosteczce mróz się mrowił. Po niebie kłębiły się i kotłowały śniegowe chmury, przez które przezierało słońce, jakby przez ołowianą blachę, całkiem bez blasku i jakby martwe. Naokół była pustka wszędy okrutna i szum taki gnał przez góry od wiatru, że aż lęk piersi ściskał, bo byś tak pedział, że całe Tatry jęcom.
Bo ono ta i wto wie jako jest? Kie weźnie wiater duć, to sie widzi, ze sytkie nieboscyki, jakie ka ino po górak lezom, płacom i narzykajom. A jest haw tego nie mało, a zodnego tu ksiondz nie pobłogosławił, ba kula, ciupaga, abo i niedźwiedź. A kiela sie przecie i samyk wy-