— Rzókbyś, ześ do Wielgiego Stawu, do środka, z izbom wjahał, a ono kieby wiater wodom ode dna huział...
I coraz słabiej się Wojtkowi czyniło, już mu się nawet pić chcieć ustawało, tylko go straszny smutek brał, że tak samotny umiera.
— He — powtarzał sobie — he, kabyk béł usłuhnon... Dobrze — rzeke — padała siestra, dobrze — rzeke — padał swagier... Zjedyjek teraz sam, jak suha limba pod siodłe...
Wtem przez okno, przez szyby, poczęła się do izby wsuwać czerwona gałęź bukowa. Patrzy Wojtek, a za nią jawor gałęzie wsyła, wierba, skorusza...
A przez drzwi się pchają olszyny, osiki, brzezina...
Liście czerwone, żółte, złociste...
I zioła przez próg suną liście — szczaw, bylica, krzewi się fioletowy wrzos...
I szafirowe małe jesienne goryczki,
Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T.4.djvu/61
Ta strona została skorygowana.