pérci zastawił oklepiec na niedźwiedzia i codzień tam wieczorem podchodził spojrzeć, czy się zwierz nie złapał. Chytrze się Bartek podkradł rano, ciężki kłot drewniany od oklepca odciął, a żelazo przewlókł w gęstwinę na pérć, w inne miejsce pod nizką turnię i zakrył tak, żeby śladu z niego nie było, Nie prawą, to lewą nogą musiał się Dobrowolski chwycić.
Takom sobie podnętę sam przigotowił.
Legł za turnią w borówniaku i czekał. Kiedy pora, iż Dobrowolski mógł iść, się zbliżyła, Bartek gorączkowo szeptał: Boze daj! coby sie dopod! ej Boze! daj, coby sie dopod!
I tak się stało. Przeraźliwy, nagły krzyk zwieścił Bartkowi, o co Boga prosił.
Cicho, jak kuna, która się na zająca skrada, wczołgnął on się na turnię i wyjrzał z za głazu. Dobrowolski, jęcząc straszliwie, schylony w pół, usiłował wcisnąć
Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T. 2.djvu/032
Ta strona została uwierzytelniona.