Ta strona została uwierzytelniona.
między żelaza, co się mu w łydkę zębami wcięły, lufy od strzelby, aby je rozważyć.
— Tuś! — szepnął Bartek.
I jednym rzutem, jak ryś, na capa, spadł na grzbiet leśnego.
Nim się ten opamiętać zdołał, wydarł mu strzelbę z rąk, wyrwał kordelas z pochwy i precz odrzucił.
Poczem sam odskoczył i wyciągnął krucicę z za pasa, bo strzelbę na turni zostawił, i wymierzył mu w piersi.
— Panie Dobrowolski, teroześ mój! — rzekł.
Dobrowolski zbielał i wargi mu się trząść zaczęły. A Bartek mówił: Przisiędze, hoćjek sie na swojego patróna i na samom świentom Magdalene przisieńgoł, wierzyć eś nié kcioł, niewinnego mnie, cyk ta béł winny, abo nié, to lo tobie jek był niewinny, do Lewocyś gnoł, kolbomeś mie biéł — is teros! Cos bedzie?