Ta strona została uwierzytelniona.
Pewnego pogodnego rana w grudniu Jakób Zych rzekł do swojej żony Katarzyny z Zegleniów od Janika:
— Do dziśkak zył, a dzisiok umrem.
Działo się we Witowie.
Kiedy tak rzekł do żony, ona odpowiedziała:
— Ej nieboze, nieboze!
I westchnęła.
— Kaśka — rzekł znowu Jakób Zych — wyzyłek godnie więcyl, jako dziewięćdziesiąt roków, moze trzi, abo pieńć.
Ona westchnęła znowu.
— A tobie bedzie blizko osiemdziesięci. Nie béło ci jak siedemnoście, kiek cie brał. A mnie béło pono trzidzieści, abo mało co mniéj, abo mało co wyséj.
— Ej nieboze, nieboze!...