od samego Zycha. Sprowadziła ją Zychowa. Siadła przed piec, jęła ciskać jarzące węgle na miskę krzyżem do wody z dziewięciu źródeł. Zych się przypatrywał spokojny z pościeli.
— Popuściło cie by kielo telo? — pyta się go żona.
— Coz mie miało popuścić? Dy mi haw wej nie odcyni pięci rók, ani pietnostu. Jo nigda nie chorował, to i nie z chorości, ba ino ze starości umrem. Daj ta babinie płótna i spyrki, co sie haw utońcyła z wąglami po próźnicy koło pieca.
— A coby my po ksiendza posłali, w Hohołów?
— Mnie go haw nie trza. Co jo mom z pahołke gadać, kie jo wnet z samym gazdom bede gadał. Ale to gazda nie taki, jako sie wej syćko zdajało Józkowi Smasiowi z Olce, co my wroz towarzisowali, jeze On taki na niebie, jako Smaś w Olcy. Kie wzieni nieroz urodzać z Samke Wojtke
Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T. 2.djvu/057
Ta strona została uwierzytelniona.