musiał gdzie zatrzymać. Wziął strzelbę, siekierę i ruszył.
Choć wicher śniegiem ciskał, tropu niestracił. Tak szedł, jak za dzikiem, albo niedźwiedziem. Ale ci, co uciekali, nie ustawali w drodze. Coraz wyżej oni szli w góry. I mądrzy byli, bo się w kosodrzewinach rozbiegli, każde osobno poszło.
— Śnieg by nos móg zradzić — mówił Wodny Kuba — Trza ino dobro ze skrytki zabrać, musimé uciekać, skąd my przyśli.
To go trapiło, jak tu po śniegach przejść. Którędy przeszli po pod Litworowe, niema mowy. Ptak-by chyba przeleciał. Wiedział on o przejściu poza Garłuchowskim Szczytem, którędy łatwiej, ale trzeba było szczyt obejść, uniżać się po nad Wielką Dolinę. Spotka pogoń, jeżeli ściga, rozbiegła się — może być źle.
— Bedziemé sie bić — mówi Róża.
Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T. 2.djvu/096
Ta strona została uwierzytelniona.