— Bez co?!
Róża poczęła patrzeć w dół, Ulka odwróciła jeszcze więcej twarz, a Wikta wzięła znowu koniec fartucha w usta i spuściła głowę. Wodny Kuba stał przed niemi i patrzał na nie kolejno przy świetle księżyca, który wyszedł z chmur i wisiał na zrębie Batyżowieckich grani, przedarty i ziskrzony na ośnieżonych skałach.
— A cozeście go zjeść fciały, cy jako? — ozwał się po chwili.
Patrzał na nie. Hm — rzekł — coz sie tak hańbicie? Głowyście pospuscały, nie patrzicie do mnie śmiało... Ej! — wrzasnął nagle, znowu wpadając w złość — Abo mi tu w té razy powiécie, abo, przi sam Panu Bogu, jo wos krotni miliońscy! Tu wos porombiem!
Chwycił siekierę we wściekłym gniewie. Wikta i Ulka uskoczyły ze strachu, choć jeszcze kroku z miejsca nie ruszył, a Róża
Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T. 2.djvu/115
Ta strona została uwierzytelniona.