sem począł mówić: No... dziéwcęta... ale dzień hnet... trza w uciekaca... ścignon by nos wto zatela sukać... juz nos hawok ośpihowali, oślade strzelcowom tys najdom — — podźmé, by my sie ka nie stretneli s kiém...
Spojrzał ku strzelcowi. — Ej! Przidołby sie tén honielnik dobro niéść... No ale ta jako fciało... Musimé sie sami jako spomóc... Fryśko! Fryśko! Zbiérojcie sie! Gajdzice!
Dziewczyny chwyciły się roboty, jak ogień; rade snadź, że się już myśl ojca odwraca od strzelca. Ale Wodny Kuba, pakując i wiążąc zdobycze, śmiał się i drwił z nich: O zackojciez ta, zackojciez końdek... Aleście z Capkowskiego fajtu!... Sydźkie Capkule do hłopa, jak kot do spérki!... O hej!... O zackojciez tys, zackojciez!... Ino zeńdziemé dołu... Terozeście tłuste, piékne... A cobyście sie jesce mnie starego nie hyciéły... Ha! ha!
Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T. 2.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.