Inną zimę, coś we dwa lata później inaczej Sobek spędził. Zasiadł w Zakopanem pod reglami, na Buńdówkach, na mraźnicy przy Samkowych owcach. Był tam, jak w twierdzy, bo się mraźnica robiła z całych smreków ściętych, nieokrzesanych z gałęzi. A przy nim się tam obsiadła jego kochanka, Zoślanka, ze Zakopanego.
Sobek był chłop do wszystkiego: mówiéł na książce, jak nic, a na gajdach grał, co cud! I ludzie go mieli straśnie za co. Kościoły były precz, to w niedziele schodzili się do Sobka tam na Buńdówki.
Izba była wielka, piec przykryli chustą i było. Sobek się oblókł w długą po pięty Zojscyną kosulę, wziął książkę do garści i mówiéł na niej głośno pod piecem, a ludzie za nim.
Baby klektały, aż giełcało po izbie.
Śpiewali piosneczki i pieśni nabożne z książki, a kiedy się już to nabożeństwo skończyło, to jedli i pili.
Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T. 2.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.