Strona:PL Kazimierz Władysław Wójcicki - Nędza z biedą.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

I tak dzień po dniu padały pod toporem tuczne woły, wysuszano beczki z winem i miodem z piwnic, a przecież niczego nie zabrakło nigdy, bo za złoto, ze sprzedanego zboża na statkach, nowe coraz stada napędzano wołów, jeszcze tuczniejszych, sprowadzano z Węgier większe beczki sławnego wina, a z Litwy kowieńskich miodów. —

∗             ∗


W dzień skwarny, gorący, letni, pod cieniem gęstej lipy, stały dwie istoty więcej do widmów, niż ludzi podobne.
Trzymając się za ręce, spoglądały na zamek wspaniały. —
Pierwsze, wybladłe, zżółkłe; żupan dziurawy, kawałkiem niegdyś bogatego pasa przepasane, buty dziurawe, czapka podarta. Była to Bieda.
Drugie, skóra a kości, oczy zamglone, oblicze skrzywione głodem, obwinięte płachtą zbrudzoną stało — nie mając nawet koszuli na sobie. Była to Nędza. Nierozłączni towarzysze z sobą, stojąc pod cieniem lipy, taką wiedli rozmowę.

Bieda.

Patrz! moja swacho! jak piękny zamek, co tu statków ładownych pszenicą. Słyszysz, wesoła kapela brzmi głośno. Ach! gdyby się tam dostać choć na chwilkę!

Nędza.

I czegóż pragniesz? Czy tam nas puszczą? spojrzyj, brama zawarta: a choćby mur przesadzić, co nam łatwo, brytany duńskie kazałby Wojewoda spuścić z łańcuchów, poszczwanoby nas jak wilków, lub dzikich niedźwiedzi!

Bieda.

Wiatr wieje ze strony zamku, zapach z kuchni woń roznosi. (Oblizując się.) Ach! żeby choć zrazik mięsa, z kawałek kołacza, lub marcepana!

Nędza (z westchnieniem).

O! mój Boże! jabym przestała na kawałku suchego chleba, na kości niedogryzionéj, a tam psy lepsze kąski codzień pożerają, niż moja codzienna strawa!

Bieda.

Daremna nasza oskoma na przysmaki zamkowe; chodźmy, próżnie nie łykajmy ślinki. Patrz! co tu wsi i miast, tam mnie już dobrze znają, muszę