Nędza z Biedą, ujrzawszy łunę, rozumiejąc że płonie zamek, wskoczyły na mur i przytulone do obrosłej mchem baszty, spoglądały na dziedziniec. —
W komnatach pełno gości: drobna szlachta wieczerzała na podwórzu. Stary Wojewoda, ucieszony po długim rozdziale widokiem jedynaka, kazał wciągnąć beczki wina, miodu wódki i piwa na poddasze i rynnami lać trunki: przez cztery więc rynny lano to wino, to piwo, to miody, to wódkę: a szlachta podstawiała konwie, puhary, to czapki i gardła i piła na zabój. O północy wszyscy, zmorzeni snem, usnęli na podwórzu. Zsunęła się więc Nędza z Biedą, a pewne że brytany na uwięzi, oblizały rynny, z których sączyło się jeszcze, a podjadłszy z zostawionej ogromnej pieczeni wołowej, zajrzały w okna pierwszy raz zamkowe.
Już kapela grać przestała: spoglądały w sypialną komnatę starego Wojewody — nie spał jeszcze, stało przed nim kilku żydów zagranicznych, siwy Dworzanin rachował złoto, które z chciwością zgarniali. Byli to wierzyciele Wojewodzica. Stracił on wszystko, co ojciec posyłał, pożyczył bardzo wiele.
Wojewoda zapłaciwszy, z zasępionem obliczem usiadł na łożu, Dworzanin stał zadumany.
Pierwszy raz starcy obadwaj poczuli brak w skarbcu; nie dziwota: Bieda i Nędza zajrzały już oknem! —
∗ ∗
∗ |
Upłynęło trzy lata, stały pod lipą, jak dawniej, te nierozłączone siostrzyce: statki próżne pływały na Wiśle, flisi smutni nie śpiewali, w zamku cicho, bo żałoba. Stary Wojewoda umarł: kapela jego nadworna ostatni raz mu przygrała ulubionego marsza, prowadząc do grobu!
Syn, wypróżniwszy skarbiec przodków, stopiwszy złote i srebrne naczynia stołowe, sprzedał zboże na pniu: nie było co ładować do Gdańska. —
Kaplica zamkowa już nie błyszczała świecącym dachem, wiatr zrywał z niej snopki brudnej słomy, bo młody Wojewodzie obdarł ją z okrycia miedzianego z pozłotą, a dach, co dwa wieki jaśniał, znikł stopiony u żydów.
Dworzanie rozbiegli się w różne strony kraju: utrzymanie ich zbyt wiele kosztowało; postanowił więc przenieść młody pan mieszkanie swoje za granicę, sprzedawszy poprzednio wszystkie marmury i żelazo z tego gmachu swemu arendarzowi. —
Zapłakał stary Dworzanin, kiedy bezbożne ręce wyrywały podłogi, łamały ściany zamkowe, wydobywając drogie marmury. —