głos jakiś, a wnet muzyka zagrała skocznie. Kobiety pochwyciły się za ręce i zaczęły skakać tak gwałtownie, że aż tarakany i inne robactwo powychodziło ze szpar, aby się tej uciesze przypatrzyć.
Weselnicy, hulając, zapędzili się w kąt, gdzie leżał nasz wielki podróżnik. Jeden z tańczących nastąpił na niego i zawołał: — Ach! Beniamin! mamy cię, chwała Bogu! znalazła się kosztowna zguba! On jest tutaj! tu leży, pod ścianą!
Na ten krzyk, wszyscy zbiegli się do kąta i Beniamin poznał między nimi tuniejadowskich „fajneberje“ i tamtejszego rabina... Wszyscy krzyczeli jednym głosem: — Chodź tańczyć, Beniaminie, chodź tańczyć! — Nie mogę, dalibóg, nie mogę, jęczał Beniamin, nie mogę się ruszyć z miejsca... — Nic nie szkodzi, wstawaj, bo opowiemy wszystko, wiesz komu opowiemy? Zełdzie! — Miejcie litość, ludzie, płakał podróżnik, nie mówcie nic Zełdzie, nie gubcie człowieka! — A rusz-że się, bydlę, ryknął jakiś zapalony tancerz, rusz się, stań na nogi! — Zmiłujcie się, „judisze kinder“! błagał Beniamin; ja, ja się ruszyć nie mogę... o rabi! miej litość nademną.
Z temi słowy, Beniamin pochwycił ra-
Strona:PL Klemens Junosza Donkiszot żydowski.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.