Strona:PL Klemens Junosza Donkiszot żydowski.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

ta ściskał wzruszony Beniamin, było najzwyczajniejszem czworonożnem cielęciem.
Był-że to więc cud? Czy może cielę spadło z nieba?
Nie, panowie! nie był to cud, ani też żadne nadzwyczajne zdarzenie — lecz prosty interes. Gdy Beniamin, ledwie żywy, rzucił się na podłogę, w kąt izby karczemnej, nie zauważył, że w tym kącie leżało cielę. Podczas snu, gdy trapiony okropnemi złudzeniami, które opisaliśmy powyżej, Beniamin tulił się w kąt, więc osobą swoją przygniatał biednego cielaka coraz bardziej — a gdy nareszcie, sądząc, że wypowiada rabinowi najskrytsze zamiary co do swej wielkiej podróży, pochwycił cielę za nogi — cierpliwość głupiego zwierzęcia wyczerpała się... i, w zamian za zwierzenia, Beniamin otrzymał silne uderzenie w nos kopytami.
Hałas, jaki się zrobił przez przewrócenie wielkiej stągwi, plusk wody i krzyk Beniamina, obudził mieszkańców karczmy. Arendarz i Senderił przybiegli ze światłem — i ujrzeli wielkiego podróżnika, nurzającego się w kałuży wody, przemokłego i wystraszonego... obok cielęcia.
Jaka szkoda, że przy tym wypadku nie było jakiego poety!?