Strona:PL Klemens Junosza Donkiszot żydowski.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

podczas ciszy morskiej, i, Bóg wie jak długo, stałby tak bezczynnie, gdyby nie wypadek pewien, który pchnął naszego wędrowca w dalszą drogę, z siłą uraganu...
Nienawiść, jaką Icek Pasztan żywił do Beniamina, wzrastała z każdym dniem. W ostatnich czasach szczególniej, Icek przyczepił się do wielkiego podróżnika jak pijawka, a niedość na tem, że mu sam osobiście dokuczał, namówił jeszcze łobuzów miejskich, którzy, spotkawszy Beniamina, rzucali na niego kamieniami i krzyczeli: — Pipernoter! Lindenworim! Sambatya!!
Pewnego wieczoru, Beniamin ze swym wiernym towarzyszem, prześladowani przez nliczników, uciekli w ustronną uliczkę i znaleźli się nad wązką kładką, rzuconą przez rów. Na samym środku kładki, oko w oko, spotkali się z uczonym rebe Ajzyk Dowid, reb Aron Jejselis Sore Złates z Tuniejadówki!
— Szołem ałejchem, Beniaminie — rzekł Ajzyk Dowid ze złośliwym uśmiechem — takie szczęśliwe spotkanie! tem bardziej, że upragnione...
— „Szołem ałejchem, ałejchem szołem“ reb Ajzyk Dowid — odpowiedział Beniamin nie swoim głosem.