Strona:PL Klemens Junosza Donkiszot żydowski.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

— Śliczni ludzie, śliczni z was ludzie! — mówił uczony z przekąsem, — odjeżdżają sobie z domu bez żadnego powodu, bez przyczyny... ot, tak sobie! Na co? po co? czyż ja wiem? ot, po prostu, tak sobie! Przecież musi w tem być jakaś metoda... jakaś przyczyna naturalna!? Co to jest opuścić swoje żony? dzieci? co to jest? alboż ja wiem? przeciwnie, odłożywszy wszystko na stronę, pytam się, co wy tu robicie? Szczególniej zaś ciebie o to pytam, Senderił, gdyż widzę cię, chociaż starasz się ukryć za kapotą Beniamina. Twoja małżonka, mój kochany, potrafi się z tobą rozmówić, ona cię posieka na kawałeczki, jak śledzia!
— Ha! on jest tutaj! wrzasnęła żydówka z po za pleców rebe Ajzyka Dowida — on jest tu!? Dawajcie mi go prędzej, tego łobuza!
Po głosie, Senderił poznał swoją najmilszą żoneczkę i twarz jego pobladła natychmiast ze strachu, jak ściana. Schwycił się odbudwoma rękama poły kapoty Beniamina, aby nie spaść z kładki, gdyż uczuł, że dostaje zawrotu głowy z przerażenia...
— Chodź-no tu, duszo! chodź bliżej, piękna duszyczko! żebyście obadwaj zmar-