Litość brała patrzeć na męczarnie, przez jakie biedny Senderił przechodził, pragnąc wytłómaczyć chłopu, o co idzie... Mówił on nietylko głosem, lecz i mimiką, rękami, nogami, pracował z całych sił, aż pot oblewał mu twarz — wszystko nadaremnie...
Chłop nie rozumiał, splunął, spojrzał na niego ze złością — a Beniamin znowuż gniewał się i ciągle żądał nowych pytań, nowych objaśnień; szturchał Senderiła, trącał, gniewał się i sam wtrącał wyrazy do rozmowy.
— Win, czerwone żidki, win pitaje! — krzyczał chłopu w same ucho Senderił.
— Iz czerwone żidki ja znam Lejbku, Szmulka, bohate żydki i czerwone — odpowiedział kapitan okrętu.
— Ni Lejbka! ni! ni! win czerwone żidki pitaje, wi zogt men epes (jakby to powiedzieć), win tamoczke, leben bergełe Gisbejn, (tam, tam około góry Gisbejn).
— Gisbona? żydka Gisbona?
— Powiedz-że mu, że się pytasz o górę, pokaż mu rękami, że to idzie o górę! Pokaż, jak umiesz...
Senderił podniósł wysoko obie ręce, złożył je i krzyczał:
— Ot! het! het, wisoko, dużo wisoko!
Strona:PL Klemens Junosza Donkiszot żydowski.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.