— Śniło mi się, że szedłem przez ulicę, tak sobie, jak zwyczajnie ludzie chodzą, myśląc o swoich interesach.. wtem zupełnie nagle i niespodzianie, ktoś pochwycił mnie z tyłu i wsadził w worek... Zanim mogłem zmiarkować, co się ze mną dzieje, już byłem związany w worku i ten ktoś ciągnął mnie po ulicy. Ciągnął mnie, tak ciągnął, nie wiem jak długo, aż nareszcie przywlókł do jakiegoś miejsca i zaczął rozwiązywać worek. Wtenczas ja wychyliłem głowę, żeby zobaczyć gdzie jestem, a ta osoba (niech ją nieszczęście spotka!) jak mi wytnie policzek! ale trzeba ci wiedzieć, Beniaminie, że to nie był wcale taki sobie zwyczajny policzek, to było coś w lepszym gatunku, bo aż mi dwa zęby wypadły z wielkim impetem! Jednocześnie usłyszałem głos: — To masz tylko na zadatek! na zadatek! a resztę otrzymasz niedługo. Spojrzałem z najwyższem przerażeniem, w stronę z której głos dochodził i ujrzałem... ach Beniaminie! jeszcze mnie dreszcze przechodzą!... ujrzałem moją żonę! Była ona straszna, na głowie miała jarmułkę, w oczach wszystkie ognie piekielne; zgrzytała przeraźliwie zębami i pieniła się ze złości...
Strona:PL Klemens Junosza Donkiszot żydowski.djvu/183
Ta strona została uwierzytelniona.