się wyda! Beniamin i Senderił szli tedy rozpromienieni, weseli, szczęśliwi jak nigdy. W żadnem jeszcze mieście nie spotkało ich tyle gościnności, tyle zaszczytów! Ani przez chwilę nie pozostawiono ich samych, zawsze znajdowali się w towarzystwie, w otoczeniu. Zdawało się, że grzeczni żydzi dnieprowscy starają się oto, aby tak wielcy podróżnicy mieli obok siebie nieustannie wartę honorową.
Samo też miasto Dnieprowce, piękne, błyszczące, wyglądało jakby odświętnie, uroczyście. Szerokie ulice, wysokie domy, chodniki! Cóż, w porównaniu z niem, znaczy marna jakaś Tuniejadówka, a choćby nawet Głupsk, przez indyjskich żydów założony, na malowniczych brzegach rzeki Gniłki!
Beniamin i Senderił rzucali ciekawie oczami, chcąc dojrzeć łaźnię. W prostocie ducha, wyobrażali oni sobie, że to będzie zwyczajna łaźnia, jak w małych miasteczkach żydowskich. Zdawało im się, że gdzieś na uboczu, znajdą drewniany budynek, czarny, zakopcony z wierzchu, z ogromną kałużą przed samym progiem, którą trzeba przebywać po niepewnej, trzęsącej się kładce...
Strona:PL Klemens Junosza Donkiszot żydowski.djvu/195
Ta strona została uwierzytelniona.