nów siedzących przy stole i, z wielką grzecznością i uszanowaniem, zapytał:
— Cy tut żidowski bania?
Na to zapytanie, ów pan wstał i zaczął się przypatrywać obudwom żydkom, których ciała były istotnie godnemi uwagi okazami. Wyschłe i chude, sama skóra i kości... Ów pan wszakże przyglądał im się bardzo szczegółowo i zapytał o coś po rosyjsku.
— Ha? co on mówi? Senderił! co on takiego mówi? — zapytał Beniamin.
— Co on mówi? albo ja wiem, co on mówi? — odpowiedział Senderił, wzruszając ramionami. Nie rozumiem ani jednego słowa, słyszę tylko, że powtarza ciągle: bilet, bilet! dyabli wiedzą, jakiego biletu on chce?
— Oj, głupi! głupi! — odrzekł Beniamin, — jaki ty jeszcze jesteś głupi, mój Senderił! przecież to jasne, on pyta nas, czy mamy bilet do łaźni, bo przecież do takiej łaźni, to się tak nie przychodzi po prostu, tylko z biletem... Wytłomacz-że mu jasno, że tamci żydzi naprzód już zapłacili za nasze bilety, że z góry już zapłacili, powiedz mu to, Senderił, wyraźnie i niech nas już
Strona:PL Klemens Junosza Donkiszot żydowski.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.