W koszarach wszyscy już spali — było zupełnie ciemno i cicho...
Owa postać, zatrzymując dech w sobie, skradała się ostrożnie, jak kot...
Domyśleć się łatwo, że ową osobą, skradającą się potajemnie między pryczami, na których spali żołnierze, był Beniamin.
Stąpał on z jaknajwiększą ostrożnością, ażeby nie zbudzić nikogo — i pocichu zbliżył się do posłania, na którem wierny towarzysz jego złej i dobrej doli spał snem sprawiedliwego.
— Senderił! Senderił — szepnął Beniamin, dotykając ramienia rycerza.
— Co? kto to? co?
— Cicho, to ja, Beniamin...
— No?
— Czy gotów jesteś do drogi?
— Aj, aj, mogę być zaraz gotów — chcesz, żebyśmy poszli — to idziemy, cóż mi to przeszkadza? dlaczego nie mamy iść?
Bez szelestu podniósł się z posłania i trzymając Beniamina za połę, wyprowadził go z koszar tak szczęśliwie, że nikt się nie przebudził i nie spostrzegł zbiegów.
Na dworze było cicho, ciepły wietrzyk dął, a wysoko na niebie unosiły się chmury
Strona:PL Klemens Junosza Donkiszot żydowski.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.