Leżeli tak cicho, nieruchomie, bez życia, niby dwa cienie od księżyca, który się z po za chmur chwilowo wychylał.
Ze strachu, drżeli obadwaj jak w febrze.
Na szczęście, żołnierz, nie słysząc więcej głosu i nie zauważywszy, żeby się kto ruszał — oddalił się w przeciwną stronę — a jednocześnie ciemna chmura zasłoniła księżyc; zbiegowie ostrożnie zsunęli się z parkanu i, jak sądzili, znaleźli się po za obrębem wszelkiego niebezpieczeństwa. Pomimo tego jednak, opierając się na rękach i na nogach, pełzali po ziemi jak węże, z godną pochwały przezornością.
W taki sposób oddalili się znacznie od koszar i, po godzinie utrudzającego pełzania, znaleźli się w jakiejś uliczce.
Tu podnieśli się, dali cokolwiek odpocząć bardzo zmęczonym kościom — i wesoło spojrzeli przed siebie, wiedząc, że rozpoczynają znowuż tak niespodziewanie przerwaną wędrówkę.
Senderił, który lubił kończyć wszystko co zaczął, nawiązał nitkę przerwanego opowiadania i mówił dalej:
— Babcia moja, nieboszczka, (niech ona sobie odpoczywa w spokoju) opowiadała mi
Strona:PL Klemens Junosza Donkiszot żydowski.djvu/222
Ta strona została uwierzytelniona.