tarczy, nie spotka nas żaden wypadek i że cało i zdrowo powrócimy do domu.
Rabin przecież to nie żartem „osoba“! Cały świat oddaje mu cześć należną, jako najgodniejszemu, a same tytuły rabina nie mieszczą się na jednym arkuszu papieru. Rabin, puklerz nasz i ochrona, kroczył powoli, z godnością, a stanąwszy wreszcie nad brzegiem rzeczułki, zaczął zdejmować z siebie szaty... My, trzymając się zawsze w przyzwoitem oddaleniu, czyniliśmy toż samo.
Tymczasem, stało się nieszczęście! nadszedł albowiem jakiś „szajgec“ z psem...
Nasz „puklerz obronny i tarcza mocna“, ledwie żywy ze strachu, trzymając w prawicy dolną część garderoby, a w lewicy dużą aksamitną czapkę, zaczął uciekać ile mu sił starczyło... Ach! gdy sam Lewiatan złapał się na wędkę, cóż mieliśmy uczynić my, biedne płotki? Przepasaliśmy jako tako biodra nasze i uciekaliśmy jak jelenie, z krzykiem, z gwałtem, dobywając sił ostatnich. Gdy wpadliśmy nareszcie do miasta z wrzaskiem, zrobiło się ogromne larum.
— Pali się! rżną! zabijają! — krzyczano a nikt nie wiedział o co idzie...
Strona:PL Klemens Junosza Donkiszot żydowski.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.