rozszalałej burzy, przerażony, drżący... Grube krople deszczu biły go po twarzy, błyskawice oślepiały — to też trząsł się jak w febrze, dzwoniąc zębami z rozpaczy i strachu.
— Oto wnet, myślał sobie, wyskoczą dzikie zwierzęta: niedźwiedź, lew, „lempert“ i wszelkie okropne potwory, opisane w księdze „Ceł Ejłom“.
Prócz tego, głód trapił straszliwie wielkiego podróżnika, oprócz kawałka gryczanego placka (a reczenkicheł) przez cały dzień nie miał nic w ustach... a tu już noc tak dawno... Beniamin w smutku i przerażeniu swojem, zaczął się modlić gorąco, z całego serca i tak długo się modlił, aż Bóg zmiłował się nad nim, zatrzymał burzę i ulewę, rozproszył ciemności i kazał jutrzence, aby oświetliła drogę podróżnika...
Beniamin poszedł. Szedł, szedł, godzinę, drugą, aż nareszcie zdawało mu się, że słyszy w oddaleniu głos ludzki.
Głos ten, zamiast ucieszyć Beniamina, przeraził go tylko — zdawało mu się bowiem, że oprócz rozbójników (gazłen) nikt nie mógł znajdować się w tym lesie. Nie namyślając się długo, Beniamin począł uciekać z rączością jelenia, jak wówczas, gdy
Strona:PL Klemens Junosza Donkiszot żydowski.djvu/59
Ta strona została uwierzytelniona.