Skoro otworzył oczy i spojrzał dokoła, zobaczył, że leży na wozie, na wielkim worku kartofli; przykryty grubą, chłopską sukmaną. Blizko głowy Beniamina leżał związany kogut, który przypatrywał się wielkiemu mężowi jednem okiem i, od czasu do czasu, drapał go po brodzie pazurami. U nóg swych widział Beniamin powiązane pęczki czosnku, cebuli i innych smakowitych owoców.
Chłop siedział też na wozie, palił spokojnie „di lulkełe“ (fajkę) i co chwila pokrzykiwał na woły: „ksob! hejta! ksob!“ Koła wozu przeraźliwie skrzypiały, a każde innym głosem. Był to pewien rodzaj skrzypcowego koncertu, który widocznie drażnił koguta, gdyż ten trzepotał skrzydłami, jakby zrywając się do lotu, drapał pazurami twarz wielkiego wędrowca, a od czasu do czasu, z wielkim impetem i gniewem (mit kas, mit impet), zapiał mu w same ucho: „kukuryku“!!
Przez jakiś czas Beniamin leżał na wozie prawie bez życia i nie mógł sobie zdać sprawy z tego, co się z nim dzieje; strach, głód, zmęczenie i zimno zgnębiły go i złamały. Zdawało mu się, że go rozbójnicy pojmali na pustyni...
Strona:PL Klemens Junosza Donkiszot żydowski.djvu/62
Ta strona została uwierzytelniona.